Podczas pewnej sesji coachingowej…
– O Matko! To struś, który chowa głowę w piasek. To zdjęcie to całe moje życie!
– Co to znaczy?
– Ja cały czas chowam głowę w piasek. Ale pokazuję d..ę.
– Czyli?
– Czyli narobię zamieszania i jak robi się gorąco, to ja chowam tylko twarz. A potem się dziwię i denerwuję, że oni mają do mnie pretensje. I wiesz co? to nie są prawdziwe zamieszania, albo nie, inaczej, to nie ja prawdziwa je robię, to ta moja druga natura.
– Po czym to poznałaś?
– Ten struś jest namalowany na jakimś obrazie, który znajduje się pośród pewnego krajobrazu. Widać prawdziwe drzewo, prawdziwy dom, prawdziwe niebo, łąkę…
– A co na tym zdjęciu przykuwa Twoją uwagę najbardziej?
– To, że to są strzępki rzeczywistości, bo ten obraz tego strusia przesłania no jakieś 90% tego zdjęcia. Ten obraz tego strusia to moja maska. Gosia, to kim ja jestem?
– Nie wiem, powiedz mi.
– Ale ja nie widzę siebie!!
– To zamknij oczy, aby lepiej widzieć. (po kilkunasty sekundach, gdy twarz zaczęła się lekko uśmiechać) Co widzisz?
– Widzę siebie. Jestem…
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Bo mąż to już mnie nie kocha?
– A skąd Pani to wie? Powiedział to Pani?
– Nie. Ale widzę. Jest taki inny, ma więcej swoich spraw.
– A jaki mąż był, kiedy Panią kochał?
– Częściej rozmawiał ze mną, kupował mi prezenty, kwiaty, spędzaliśmy ze sobą więcej czasu.
– A jaka Pani wtedy była?
– Taka zakochana, otwarta na to, co mówił i ciągle miałam jakieś pomysły i mąż lubił je realizować…
– A jak Pani jest teraz?
– Jak jaka? Teraz to ja nie mam czasu na głupoty. Za dużo mam na głowie. Praca, dom, dzieci.
– Kocha się za COŚ czy za NIC?
– Raczej za coś, każdy ma w sobie jakieś coś.
– Kochałaby Pani kogoś za GŁUPOTY?
– No jak za głupoty? Kto kocha za głupoty? Chyba tylko rodzice dzieci. To musi być coś wartościowego.
– Czyli co konkretnie?
– Takie poczucie bycia zauważanym, docenianym.
– Daje to Pani swojemu mężowi?
…. cisza …
– Nadal Pani uważa, że mąż Pani nie kocha?
– On chyba tęskni za tamtą mną. Ale, jak ja mam…
– Ciiii…To teraz popracujemy nad Pani ALE, wszystkimi, jakie uda się Pani znaleźć.
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Wkurza mnie to ciągłe gadanie o życiu jako nauczycielu w szkole życia.
– Czyli co konkretnie?
– Oj, Małgosia, czepiasz się. No sama powiedz, co w tym takim nauczaniu jest uczącego?! Chyba tylko to, że ciągle się dostaje w kość.
– A Ty czego chcesz się nauczyć od życia?
– Boże, co Ty mi za pytania dziś zadajesz? No to przecież to oczywiste, że tego, jak żyć.
– A jakich nauczycieli zapamiętałaś z czasów szkolnych?
(i tu całą opowieść, z wybuchami śmiechu o tych nauczycielach, którym się numery robiło, kit wciskało i można było jakąś dobrą ocenę wyżebrać).
– A miałaś jakiś nauczycieli, którzy byli nieugięci, wymagający i którym numeru nie dało się wywinąć?
( i tu kolejna opowieść, już bez śmiechów, z pewnym niesmakiem, lękiem i poczuciem przegranej)
– Do których nauczycieli porównałabyś życie?
– No do tych drugich.
– A Ty czego i od których nauczycieli się nauczyłaś?
…coraz większe oczy, coraz większe zamyślenie… I po długiej chwili, cichym głosem:
– Nienawidzę cię za te twoje pytania i jednocześnie uwielbiam za odkrycia, których dokonuję dzięki tym cholernym pytaniom…
Ps. Uwielbiam te chwile nienawiści.
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Moment, muszę powstrzymać łzy…
– Co Ci da to powstrzymywanie łez?
– Jak to co?! Nie będę… (głębokie zamyślenie przez jakieś 30 sekund)… O matko! Ja przez całe życie ciągle się przed czymś powstrzymywałam…
… łzy zmyły makijaż i oczyściły serce…
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– wiesz, nie zrobiłam tego zadania, bo nie miałam czasu…
– ok, nie miałaś czasu na zadanie, ponieważ miałaś czas na zrobienie…
– oj, no nic takiego nie zrobiłam (spore poddenerwowanie); pracowałam i chorowałam…
– ok, czym zatem jest dla Ciebie praca, a czym choroba?
– no pracować muszę, a chorować nie mogę…
– to czym jest praca a czym choroba?
– przymusem i ucieczką…
– Właśnie odrobiłaś zadanie domowe. To nad czym chcesz pracować podczas coachingu? Nad zarządzaniem czasem?
– Nie, no co ty, mam ważniejsze sprawy na głowie: Do czego się zmuszam i przed czym uciekam…
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Nie, no ja się kompletnie do tego nie nadaję…
– A po czym tak sądzisz?
– Za dużo tego wszystkiego. Nie radzę sobie z tym wszystkim. Może powinnam wyjechać w Bieszczady i wilki hodować? Co myślisz?
– No całkiem sprytny plan. Ale bez względu na to, ile wytrzymasz w tych Bieszczadach, to i tak powrócisz tu dowodząc watahą.
– A patrz, tego nie brałam pod uwagę. Noo, podoba mi się.
– No to teraz do pracy – jeżeli Bieszczady to metafora tego, co w tobie, a wilki tego, co przed tobą, to co masz do zrobienia?
– No pojechałaś…
…no pojechałam, ale zważywszy na to, co się zadziało, warto było.
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– W kółko słyszę, że nie wychodzę ze swojej strefy komfortu.
– Jest tak?
– No chyba jest… Mało tego, ja chyba nie mam odwagi być sobą.
– A kim masz odwagę być?
– Nie wiem, czy mam odwagę, ale bardzo chciałabym dogadywać się z każdym.
– A jak dogadujesz się ze sobą?
– yyy…
(…)
– Gosiu, a ty jako coach masz jakąś strefę komfortu?
– I to nie jedną…
– To jak ludzie dogadują się z tobą?
– Wiesz, w moim odczuciu, coaching nie jest po to, by dogadywać się z coachem, tylko po to, by nauczyć się dogadywać z samym sobą… Ja ze swoimi strefami komfortu też chodzę do coacha i tam uczę się dogadywać się lepiej ze sobą.
– To coach chodzi do coacha?
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Ja już chyba zawsze będę taka.
– Taka, czyli jaka?
– Taka zlękniona, jakby osłabiona życiem…
– A co to znaczy ‘osłabiona życiem’?
– Hmm… Chciałabym sięgać po coś nowego, a jednak boję się, bo jak sobie przypomnę….
– A po co sobie przypominasz?
– No jak ‘po co’? To przecież moje życie.
– To Twoja przeszłość. Twoje życie to tu i teraz wraz z patrzeniem w przyszłość.
– I gdyby to było takie proste…
– A co takiego jest w tym ‘takie proste’?
– Że nie trzeba się starać. Samo się robi.
– A starałaś się o to, by być ‘osłabioną życiem’?
– yyy… (zciszonym głosem) Nie, jakoś samo przyszło…
– I jak Ci z tym?
– Fatalnie. Dlatego tu przyszłam.
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Ja nie mam marzeń.
– Eeee, nie wierzę…
– No naprawdę.
– Nie mam marzeń, bo one się nie spełniają.
– Naprawdę?! Podaj przykład.
– W dzieciństwie byłam dobra w sporcie. Miałam być sportowcem. I nie jestem, jak widzisz…
– Miałaś być… Hmm… I czyje to było marzenie? Twoje?
– No wszyscy mówili mi, że mam smykałkę do sportu.
– Pamiętam, jak na pierwszej sesji powiedziałaś mi, że byłaś bardzo usłuchanym dzieckiem… I gdy usłyszałaś, że masz smykałkę do sportu, to dalej się już potoczyło wg scenariusza, który dobrze znasz. A tak jeszcze dopytam – jak brzmi w końcu twoje imię? 'Wszyscy’ czy tak, jak się do ciebie zwracam?
– yyyy …
– A wracając do marzeń. O czym TY marzysz? Czego pragniesz TY tak dla siebie?
– (bardzo cicho) … by żyć własnym życiem…
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Moment, muszę powstrzymać łzy…
– Co Ci da to powstrzymywanie łez?
– Jak to co?! Nie będę… (głębokie zamyślenie przez jakieś 30 sekund)… O matko! Ja przez całe życie ciągle się przed czymś powstrzymywałam…
łzy zmyły makijaż i oczyściły serce…
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Gosia, dziś zrobimy inaczej! Dziś ja się ciebie zapytam, co takiego wydarzyło się na tej sesji dla ciebie jako coacha?
– Że każdy człowiek jest bohaterem, tylko potrzebuje właściwego momentu, aby wydobyć z siebie swoje bohaterstwo.
– Ty to potrafisz doprowadzić człowieka do łez. Mogę cię uściskać za te słowa?
Podczas pewnej sesji coachingowej…
– Gosia, gdybyśnie była coachem, to kim byś była?
– Gosią, która rozmawia z ludźmi…